Złota Setka Teatru Telewizji: Kolacja na Cztery Ręce (1990) reż.Kazimierz Kutz


Osobiście nie zetknęli się nigdy, choć autor sztuki podaje dokładny czas i miejsce spotkania - Hotel Turyński, Lipsk, rok 1747. Jan Sebastian Bach, skromny kantor w kościele św. Tomasza, wielokrotnie bezowocnie zabiegał o rozmowę ze sławnym rodakiem. Jerzy Fryderyk Haendel, osiadły w Londynie, podziwiany przez całą Europę, skutecznie unikał osobistej konfrontacji z kolegą po fachu, z którym siłą rzeczy go porównywano. Obaj kompozytorzy urodzeni w tym samym 1685 roku nie mogli nie znać nawzajem swojej twórczości. Co mieliby sobie do powiedzenia, gdyby doszło do ich spotkania? Taką sytuację wyobraził sobie niemiecki muzykolog i krytyk sztuki, Paul Barz.

"Kolacja na cztery ręce", debiutancka sztuka tego autora, zadziwia znajomością epoki i biografii obu kompozytorów, przede wszystkim jednak jest pasjonującym pojedynkiem dwóch wielkich osobowości. W archiwalnym widowisku telewizyjnym prawdziwy koncert gry aktorskiej dają Janusz Gajos jako Bach i nieżyjący już Roman Wilhelmi jako Haendel, bywalec europejskich salonów i najlepiej opłacany muzyk swoich czasów. Haendel z trudem tłumi wściekłość. Za granicą na jego widok powstają królowie i kardynałowie, zaś we własnej ojczyźnie nikt go nie poznaje. A w dodatku ten Bach gra bosko! Wypada jednak podjąć biedaczynę kolacją. Światowiec powściąga gniew, zazdrość, pychę i zarozumiałość. Skromny kantor od świętego Tomasza schyla się przed "królem muzyki" w głębokim, pokornym ukłonie. Udobruchany Haendel serwuje trunki, próbuje zaimponować prowincjuszowi wyszukanym menu. Znany smakosz, bohater licznych skandali, "czarujący potwór", jak mawiają o nim w Londynie, chełpi się swoimi sukcesami, pozycją towarzyską i finansową, a nawet swymi niepowodzeniami, które też są nie na miarę "ojczystego grajdołka", jak wszystko w jego biografii - są wielkie. Stopniowo wychodzi na jaw, że za życie w "twierdzy swojej sławy" Haendel musi słono płacić. Ceną jest samotność, ustawiczna obawa, że ktoś okaże się lepszy, ciągła walka z ludzką podłością i zawiścią, czepianie się pańskiej klamki, sprzedawanie się temu, kto dobrze płaci... W trakcie rozmowy o krańcowo różnych kolejach losu dwóch geniuszy - od dzieciństwa i młodości do nadchodzącej starości - zmieniają się wzajemne relacje bohaterów. Ubogi kantor z Lipska obarczony dwadzieściorgiem dzieci, który nigdy nie był za granicą, nie dostawał żadnych honorariów za swe dzieła, nagle staje się pewny siebie, czuje się silny i wolny. On może cieszyć się swoją muzyką jak dziecko. Może sam wybierać sobie przyjaciół i nie ma wśród nich ani jednego możnego, cuchnącego piwem chama. Jedno tylko marzenie Jana Sebastiana nigdy się nie spełni. Dlatego chciał spotkać wielkiego Haendla, poznać go i zrozumieć coś, co stało się obsesją ich obu. [PAT] 10/10

Komentarze