Made in U.S.A. (1966) reż. Jean-Luc Godard



Kiedy Georges de Beauregard, który sfinansował "Do utraty tchu", zapytał Jean-Luc Godarda, czy pomoże mu spłacić długi, reżyser zjawił się w jego biurze z książką Donalda E. Westlake'a. Tak powstało "Made in USA" - film, który wydaje się kolorową wersją "Żołnierzyka", rozgrywającego się w świecie "Alphaville". Bohaterką jest dziennikarka, próbująca wyjaśnić zagadkę morderstwa, którego okoliczności są zaskakująco zbieżne z polityczną aferą Mehdiego Ben Barki. Odkryty po latach film ogłoszono arcydziełem, wcześniej pamiętano o nim jako o ostatniej roli Anny Kariny przed rozwodem z Godardem. Pierwsza połowa to mistrzostwo. W niej Godard skupia się na śledztwie mściwej Anny Kariny w związku z zabójstwem jej kochanka. Biega ta Anna z pistoletem i szuka odpowiedzi na dręczące ją pytania, co czasem kończy się czyjąś śmiercią. W końcu wkracza w świat polityki, z którą związany był jej partner. Polityczne morderstwa, sabotaże, tajna policja. Film chwilami sprawia wrażenie jakby opowiadał o jakiejś bliżej nieokreślonej przyszłości. Godard po raz kolejny przestrzega przed konsumpcyjnym stylem życia, mówi o zbliżającej się katastrofie w związku z tzw. nowoczesnością, z popkulturą itd. Niestety druga połowa filmu jest już słabsza, jak dla mnie za bardzo eksperymentalna w swojej formie, zbyt awangardowa nawet jak na Godarda, no i ciut za dużo tam polityki. Ale ostatecznie film konkretny, warto zobaczyć choćby dla samej pierwszej połowy ;), no i obowiązkowo dla prześlicznej Anny Kariny, muzy Nowej Fali. Ostatecznie jednak nie polecam tym, którzy nie znają dobrze twórczości Godarda, nie ma szans, aby im się spodobało. Najpierw więc zapoznajcie się z innymi jego dziełami, tymi sztandarowymi, strawniejszymi. 8/10

Komentarze