Berlin Alexanderplatz: Dzieje Franciszka Biberkopfa (1980/miniserial) reż.Rainer Werner Fassbinder



Berlin, lata dwudzieste. Franz Biberkopf (Günter Lamprecht) jest niezwykłym człowiekiem. Potrafi być łagodny i uczuciowy, ma wielkie serce i szlachetną naturę, ale bywa porywczy i brutalny, a jego emocje potrafią zmieniać się w przemoc. Włóczy się po Berlinie bez perspektyw, wytyczonych celów i pracy. Właśnie - po czterech latach odsiadki - opuścił więzienie, do którego trafił za nieumyślne spowodowanie śmierci. Teraz chce zacząć nowe życie, choć to niełatwe, kiedy nie ma się przyjaciół. Franz wierzy jednak, że ich ma: wśród nich jest jego była dziewczyna Eva (Hanna Schygulla), dziś luksusowa prostytutka. Niestety nikt nie umie albo nie chce mu pomóc. Bez pracy i współczucia, boleśnie samotny Franz odchodzi donikąd, gdzie pociechą jest tylko alkohol. Po kilku tygodniach postanawia, że nie podda się tak łatwo. Znów jest pełen nadziei. Spotyka Reinholda (Gottfried John) tajemniczego i fascynującego kryminalistę i sutenera. Może nawet demona. Pod wpływem niezrozumiałego magnetyzmu Franz całkowicie składa swoje życie w jego rękach. Znów łamie prawo i znów przegrywa, zdobywa jednak coś wyjątkowo cennego: czystą i piękną miłość słodkiej Mieze (Barbara Sukowa). Reinhold nie zamierza jednak zrezygnować z zemsty na dawnym przyjacielu... Berlin Alexanderplatz" to bodaj najbardziej okazałe dokonanie w dorobku Rainera Wernera Fassbindera. Ekranizacja powieści Alfreda Döblina, która w 2002 roku umieszczona została na liście stu najważniejszych książek wszech czasów (choć współcześni oskarżali autora, że stara się imitować styl Jamesa Joyce'a). dczucia te bowiem są mocno mieszane, cykl Fassbindera na przemian fascynuje i irytuje, nuży i porywa. Piętnastogodzinny seans to istna huśtawka nastrojów: obraz imponuje swym rozmachem, choć przez cały praktycznie czas pozostaje kameralny, miejscami można wręcz odnieść wrażenie, że obcujemy z teatrem telewizji. Nie brakuje tutaj emocji, jednocześnie jednak wszystko jest mocno przerysowane, bliskie budzącej sprzeciw widza egzaltacji. Aktorzy dają z siebie 100%, to widać. Pełnię poświęcenia można odczuć w każdej praktycznie scenie. Günter Lamprecht, na którym spoczywa większość ciężaru, w roli Franciszka Biberkopfa tworzy kreację ocierającą się o wybitność. Z pozostałych odtwórców wymieniłbym jeszcze Barbarę Sukową (Mietze), Franza Buchriesera (Meck) i Harka Bohma (Lüders). Wielu spośród stałych współpracowników reżysera pełni tutaj niestety rolę zaledwie dekoracyjną: niewykorzystana Schygulla (Eva), Brigitte Mira w roli usłużnej, ale i wścibskiej (to wręcz idiotyczne, że widać ją praktycznie w każdej scenie rozgrywającej się w mieszkaniu) gospodyni Franka, Volker Spengler (Bruno) czy Günther Kaufmann, który jako jedyny Murzyn w szajce Pumsa, wygląda niczym palma pośrodku łanów zboża. Gdyby spróbować podsumować w kilku słowach, stwierdziłbym, że jest to ciężkie, duszne w klimacie, nieprzyjemne doznanie. Jak nadmieniłem powyżej, w wielu miejscach wprost odrzucające, w jego atmosferze znajdziemy jednak coś, co nie pozwala go zdyskredytować, wyłączyć odbiornika, stwierdzić: "koniec z tym, przebrała się miarka". Nie kryję, że przez te 15 godzin bywałem wysoce poirytowany, zniechęcony, wciąż jednak miałem ochotę dobrnąć z Franciszkiem do końca jego drogi, stać się świadkiem jego przemiany. 7/10

Komentarze