Reżyseria Andrzej Wajda: Dyrygent (1979)



Młoda skrzypaczka Marta będąc na stypendium w Nowym Jorku poznaje słynnego dyrygenta Johna Lasockiego, którego łączyła przed laty wielka miłość z jej matką. Pod wpływem tego spotkania w Lasockim odżywają wspomnienia dawnego uczucia. Postanawia przyjechać do Polski, by w rodzinnym mieście Marty poprowadzić wykonanie V symfonii Beethovena. Mąż Marty - Adam będący dyrygentem owej orkiestry początkowo widzi w wizycie wielkiego mistrza szansę dla siebie, ale dostrzegając fascynację, jaką Lasocki budzi w Marcie, zaczyna być zazdrosny. Film niezły, ale nie wybitny. Z tematyki obyczajowej bardziej mi się podobało "Bez znieczulenia". Najbardziej raziła mnie w tym filmie drobnostka, ale z dzisiejszej perspektywy rzecz nie do zaakceptowania. Gielgud porusza ustami, niby mówi po polsku, ale wiadomo, że podkłada mu ktoś głos i to nie umiejętnie. Wtedy nawet na świecie nie przywiązywano do takich kwestii specjalnej uwagi, np nie dawno obejrzałem, znakomity zresztą film Polańskiego - "Matnia", gdzie akcja dzieje się w Paryżu, ale wszyscy nawijają po angielsku (taka mała dygresja). Wracając do Dyrygenta - szczególnie to razi bo w filmie ważne są emocje przekazywane przez bohaterów, a najważniejszym środkiem wyrazu jest właśnie słowo. Co do pozostałych spraw: Janda zagrała poniżej poziomu, stać ją było na więcej. Fenomenalnie zagrał Seweryn, choć momentami delikatnie nadrywał postać. Scenariusz dość dobry, ale mogło być lepiej. W sumie jak na Wajdę dość przeciętny obraz, ale nie ma tragedii. 7/10

Komentarze