Co widać i słychać (2021) reż. Shari Springer Berman / Robert Pulcini
Kiedy para porzuca Manhattan dla małego miasteczka, młoda kobieta odkrywa, że zarówno jej mąż, jak i nowy dom kryją mroczne sekrety.Szkoda, że reklamuje się ten film jako horror, bo zdecydowanie działa to na jego niekorzyść. Pod względem budowania atmosfery i dialogów, to nie jest zła produkcja. Jest klaustrofobicznie, ciemno, zaściankowo, co sprzyja wczuciu się w sytuację Catherine. Nie wiemy, dokąd to tak naprawdę zmierza – czy dostaniemy coś w stylu amityville, czy będzie chodziło o sektę, a może o coś jeszcze innego, bo ludzie z tego miasteczka wyglądają podejrzanie. Też na podstawie dialogów dowiadujemy się, jak traktuje ją mąż i jaki to ma wpływ na jej stan zdrowia (bo wydaje mi się, że jest między tym związek).
Cały problem polega na tym, że twórcy wpadli na pomysł, żeby dorzucić tutaj bezbarwne zjawy, które tak naprawdę niewiele wnoszą do rozwoju fabuły. Podoba mi się koncept nawiązania w ten sposób do filozofii Swedenborga, łączności między światami czy malarstwa Innessa, ale ewidentnie twórcy chcieli za dużo zmieścić w te dwie godziny, więc sporo wątków gdzieś tam po drodze się pogubiło, sporo zostało mocno spłaszczonych.
Komentarze
Prześlij komentarz