Nie jesteśmy aniołami (1955) reż. Michael Curtiz

Trzech uciekinierów z więzienia trafia do miejskiego sklepikarza. Kiedy mężczyźni dowiadują się o jego kłopotach, postanawiają mu pomóc.W złym czasie sięgnąłem po ten film. Jak się okazuje jest to komedia świąteczna i idealnym okresem po zapoznanie się z nią byłby właśnie grudzień. Wyszło jak wyszło i obejrzałem ją teraz. Muszę powiedzieć że spodziewałem się dużo więcej, zwłaszcza po jakości remake'u oraz obsadzie. Tymczasem dostałem sztywną adaptację sztuki, rozegraną z rozmachem teatrzyku szkolnego. Początek jest wprost nie do zniesienia, bo bohaterowie recytują tekst, zamiast go wypowiadać. Do tego kolejne sceny rażą swoją teatralnością. Na szczęście im dalej tym lepiej. Drętwą budowę scenariusza zaczynają wtedy przyćmiewać dialogi. A te bywają boskie. Główni bohaterowie mają spory zapas ciętych ripost, które mimo upływu lat wciąż są tak samo uszczypliwe. Gdy pod koniec pojawia się jeszcze pokaźna doza makabry i wisielczego humoru byłem wniebowzięty. Zwłaszcza że nie spodziewałem się tego w familijnym filmie. Tutaj śmierć jest traktowana z takim luzem że przy tym nawet "Monsieur Verdoux" zdaje się być grzeczny. Co do aktorstwa... Wrażenie robią jedynie 3 główni bohaterowie. Przy czym niespodziewanie Aldo Ray i Peter Ustinov przyćmiewają Bogarta. Niezwykłe, ale jednak. Mimo wszystko liczyłem na więcej. Niestety popisowych kreacji nie dało się wykrzesać, bo scenopis nie przewidywał żadnych monologów, ani poważniejszych scen, a jedynie pojedyncze zdania wypowiadane przez postaci na zmianę.

Komentarze