Green Lantern (2011) reż. Martin Campbell
We wszechświecie równie olbrzymim, co tajemniczym, od wieków istnieje pewna niezauważalna, lecz potężna siła – obrońcy pokoju i sprawiedliwości, zwani Green Lantern Corps. Jest to grupa wojowników, którzy przysięgli strzec międzygalaktycznego porządku. Każdy z nich nosi pierścień obdarzający go nadzwyczajnymi mocami. Kiedy jednak pojawia się nowy wróg, Parallax, który grozi, że zniszczy układ sił we wszechświecie, losy Green Lantern Corps oraz Ziemi spoczywają w rękach najmłodszego rekruta, Hala Jordana (Ryan Reynolds), pierwszego człowieka w szeregach organizacji. Jeśli wspierany przez innego pilota – swoją ukochaną z dzieciństwa, Carol Ferris (Blake Lively) – szybko nauczy się panować nad nowymi mocami i odnajdzie w sobie odwagę, by pokonać swe lęki, to być może stanie się nie tylko osobą, bez której pokonanie Parallaxa nie byłoby możliwe, ale także największym wojownikiem Green Lantern. Wprawdzie lubię super-bohaterów, ale w tym filmie czegoś mi brakowało. Miałam wrażenie, jakby twórcy nie do końca wiedzieli, co i w jaki sposób chcą przekazać i pokazać widzowi. Kilka dobrych tekstów i zabawnych scen przesłoniły kiepskie, jak na moje oko, efekty specjalne. Także, jak to mówią: w sam raz, na raz, ale to tylko moja opinia.
Komentarze
Prześlij komentarz